Film jako Boży haczyk - świadectwo powołania br. Zbyszka

Strona główna Aktualności Film jako Boży haczyk - świadectwo powołania br. Zbyszka
Film jako Boży haczyk - świadectwo powołania br. Zbyszka

 

Pochodzę z parafii Świętej Rodziny w Tarnowie, prowadzonej przez księży misjonarzy św. Wincentego à Paulo. To ważny szczegół, bo dzięki temu już od najmłodszych lat mogłem słuchać relacji duszpasterzy pracujących w egzotycznych krajach. Takie opowieści – niemal baśniowe w realiach komunistycznej szarzyzny – pobudzały moją dziecięcą, a potem młodzieńczą wyobraźnię.

Nic więc dziwnego, że już pod koniec szkoły podstawowej marzyłem o tym, aby zostać misjonarzem. Chciałem jednak służyć praktycznymi umiejętnościami, stąd moje plany dalszej nauki w technikum budowlanym. Ostatecznie jednak, pod wpływem „delikatnej” sugestii rodziców, postanowiłem pójść do liceum. Nie było to takie proste, dlatego że wybrałem klasę, do której – jako do jedynej w tej szkole – należało zdawać egzamin, ponieważ było tak wielu kandydatów.

Pod koniec nauki w liceum myślałem o Wydziale Budownictwa Politechniki Krakowskiej, lecz na przeszkodzie stała marna znajomość fizyki, którą zdawało się na egzaminach wstępnych. Wtedy nieoczekiwanie pojawiła się możliwość studiów architektury łączącej technikę budowlaną ze sztuką. A co najważniejsze – na egzaminie wstępnym nie było fizyki…

 

W związku z olbrzymią liczbą kandydatów na jedno miejsce uznałem, że jeśli nie zostanę przyjęty na architekturę, to będzie znak Opatrzności, abym wstąpił do seminarium misjonarskiego.

Niemniej jakimś cudem dostałem się na studia na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej i z perspektywy czasu mogę bez przesady stwierdzić, że był to dla mnie wielki dar od Pana Boga.

Przede wszystkim był to w moim życiu okres przełomowy. Obejmował bardzo trudne dla Polski lata 1984-1990, podczas których moją podporę stanowiły m.in. nieustanne wsparcie rodziny oraz duchowa pomoc duszpasterzy akademickich przy krakowskim kościele św. Anny i w dominikańskim duszpasterstwie akademickim, zwanym popularnie „Beczką”. Ponadto starałem się systematycznie uczestniczyć w czwartkowych Mszach św. za Ojczyznę w krakowskiej dzielnicy Mistrzejowice i w sierpniowych pieszych pielgrzymkach z rodzinnego Tarnowa do Częstochowy. Niebagatelną rolę w formowaniu się mojej młodzieńczej osobowości miały również niepodległościowe audycje radiowęzła w akademikach na krakowskich Czyżynach (gdzie kilka lat mieszkałem), a także spotkania i długie rozmowy z kolegami kursowymi oraz fascynujące wykłady profesorów (m.in. śp. Wiktora Zina, który we wnętrzach wielu krakowskich kościołów opowiadał o dziejach architektury polskiej).

W tym też czasie dzięki młodszemu rodzeństwu, które aktywnie działało w ruchu oazowym Światło-Życie, poznałem „technikę” medytacji Słowa Bożego – zarówno z kart samej Księgi, jak i z piękna otaczającego nas świata. Wcześniej nie miałem nawet Pisma Świętego; dopiero na początku studiów otrzymałem od duszpasterza akademickiego przy kościele św. Anny swój pierwszy egzemplarz Biblii Tysiąclecia, darmowy dar Polonii z Francji dla polskich studentów.

Pomimo wciągających i fascynujących studiów gdzieś w moim wnętrzu narastała tęsknota za innym życiem. Zaczęło się odzywać poruszenie serca z wcześniejszych lat szkoły podstawowej i liceum. Podążając za tym wewnętrznym głosem, na III roku studiów poprosiłem o przyjęcie mnie do seminarium księży misjonarzy na krakowskim Stradomiu. Kapłan, który wówczas ze mną rozmawiał, poradził mi, abym przedtem jednak skończył studia, bo w zgromadzeniu „przydałby się architekt”.

Posłuchałem jego mądrej rady…

Przed obroną dyplomu miałem ponadroczny urlop dziekański, który poświęciłem lepszemu rozeznaniu swojej przyszłości: czy Bóg chce poprowadzić mnie ku założeniu rodziny, czy ku życiu zakonnemu. Pomagałem wtedy aktywnie Solidarności przed czerwcowymi wyborami 1989 roku: przez wiele tygodni malowałem z kolegą transparenty i plakaty wyborcze, a potem byłem członkiem komisji wyborczej z ramienia Solidarności. Pracowałem także na budowach w kraju i za granicą.

 

W trakcie studiów przez kilka lat działałem w Dyskusyjnych Klubach Filmowych w Krakowie i Tarnowie (marząc skrycie nawet o studiach reżyserii filmowej) – i jak się okazało, to był na mnie Boży haczyk.

Pod koniec urlopu dziekańskiego, tuż przed obroną magisterską otrzymałem od rodziców kalendarz ówczesnej Edycji Paulińskiej (dziś znanej jako Edycja Świętego Pawła), w którym na odwrocie każdej strony znajdowały się informacje o dziesięciu instytutach Rodziny św. Pawła. W prezentacji Towarzystwa św. Pawła przytoczone były słowa założyciela, bł. Jakuba Alberionego, że „film i ekran są naszą amboną, a sala kinowa świątynią”. Moja pasja filmowa była zatem pretekstem, aby nawiązać kontakt z paulistami w Częstochowie. Po kilku spotkaniach, na początku 1991 roku postanowiłem zostać paulistą.

Wstępując do zgromadzenia, nie znałem innej formy posługi niż kapłaństwo. Dopiero w nowicjacie zacząłem odkrywać głęboki sens misji brata zakonnego. W paulińskim apostolstwie wydawniczym brat, określany w zgromadzeniu wielce wymownym mianem Ucznia Boskiego Mistrza, może pełniej niż kapłan poświęcać się przebogatej w środki i możliwości stronie technicznej wydawnictwa. Ponadto w swojej często niewidocznej dla odbiorcy służbie może urzeczywistniać cenny rys ducha wynagradzającego (na wzór św. Józefa, milczącego i pracowitego opiekuna Syna Bożego) za nieświadome błędy i świadome grzechy twórców mediów masowych oraz ich odbiorców. Urzekła mnie ta strona paulińskiej posługi, dlatego pod koniec nowicjatu postanowiłem zostać właśnie bratem zakonnym.

I tak moja paulińska przygoda jako Ucznia Boskiego Mistrza trwa od 1991 roku aż do dziś.

Chwała Bogu, pokój ludziom!

 

br. Zbigniew Gawron, paulista