Nie będę oryginalny pisząc, że powołanie zakonne jest dla mnie wielką tajemnicą oraz że jest darem, jak sądzę, całkowicie niezasłużonym. Ktoś powie: Nic nowego, można o tym przeczytać w każdej pobożnej książce o powołaniu. Faktem jest jednak, że każde Boże wezwanie jest niepowtarzalne. Tak jak nie ma dwóch identycznych ludzi na świecie, tak też nie ma dwóch jednakowych powołań. Czym zatem jest ta wielka tajemnica? Nazwałbym ją tajemnicą miłości. Kto kocha lub kochał dziewczynę, wie co mam na myśli; jak trudno jest wyrazić słowami to uczucie, ten ścisk w żołądku, to bijące jak przed zawałem serce, głos ściśnięty w gardle. Ten, kto kocha wie, że miłości nie da się opisać, ją trzeba po prostu przeżyć!
Ja jednak postanowiłem nieco uchylić rąbka tej tajemnicy miłości. Napisałem kilka zdań o moim powołaniu, a właściwie zaproszeniu do życia konsekrowanego. Nie bez przyczyny użyłem słowa: zaproszenie, ponieważ ukazuje ono, jak Pan działa w naszym życiu, a przynajmniej jak uczynił to w moim. Bóg wykazał wiele cierpliwości. Gdybym miał moją drogę powołania przyrównać do znanych nam wydarzeń biblijnych, to należałoby stwierdzić, że ma ona coś z dróg Izajasza, Jonasza i Mateusza. Skomplikowane? Ależ nie! W swoim życiu przeszedłem trzy charakterystyczne etapy, podczas których niczym ewangeliczne ziarno, wzrastało powołanie do życia konsekrowanego.
Etap pierwszy
Byłem dzieckiem i uczęszczałem do szkoły podstawowej. Podobnie jak Izajasz rzekł Panu: Oto jestem! Poślij mnie!, tak i ja byłem gotów przyjąć dar powołania. Tamten czas spędzałem w domu rodzinnym, gdzie otrzymałem chrześcijańskie wychowanie. Jak wielu moich rówieśników, w wieku 7 lat postanowiłem wstąpić do Liturgicznej Służby Ołtarza. Z dumą pełniłem funkcję ministranta, a potem lektora. Nowy proboszcz, który właśnie obejmował parafię był dla mnie pierwszym wzorem, a jednocześnie przykładem dobrego kapłana.
Mieszkając blisko kościoła i jednocześnie będąc zaangażowanym w naszej wspólnocie parafialnej, całkiem nieświadomie, jakby w ukryciu wzrastało w moim sercu powołanie. Z chwilą ukończenia ósmej klasy szkoły podstawowej pojawiło się pytanie: I co dalej?. Wtedy to wpadł mi w ręce numer Gościa Niedzielnego, zawierający reklamę Liceum Ogólnokształcącego Niższego Seminarium Duchownego w Częstochowie. Nie miałem żadnych wątpliwości, co wybrać.
Rodzice zawsze darzyli mnie ogromnym zaufaniem, dlatego też zgodzili się na mój wyjazd do odległej o 300 km Częstochowy. Nie była to dla nich łatwa decyzja, bo przecież od tego czasu miałem stać się tylko gościem w domu rodzinnym. Cztery lata pobytu w Niższym Seminarium upłynęły pod hasłem: ora et labora. Chwilami nie było wcale łatwo, ale pomimo wszystkich trudności czas ten był niezwykłą przygodą i szkołą życia. W liceum nawiązałem wiele znajomości z różnymi osobami z całego kraju. Jednak był to przede wszystkim czas rozeznawania powołania na modlitwie, w głębszej niż wcześniej przyjaźni z Bogiem. Tego nie otrzymałbym w żadnej innej szkole! Okres nauki był również czasem pierwszych zauroczeń i miłości. Cóż to były za piękne chwile! Pisałem wtedy listy (wcale nie e-mailowe), chodziłem na randki, odkrywałem w sobie duszę romantyka. Wszystko oczywiście w ukryciu, gdyż przełożeni patrzyli na to niestety krzywym okiem.
Etap drugi
Jak wielu nastolatków tak i ja przeżywałem bunt okresu dojrzewania. Mniej więcej w klasie maturalnej obudził się we mnie Jonasz, bo tak jak Jonasz postanowił uciec do Tarszisz, daleko od Pana, tak i ja próbowałem uciec daleko od Bożego wezwania. Pojawiły się pytania, na które w żaden sposób nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Godziny spędzone na modlitwie i pytaniach do Boga: Co dalej? zaowocowały ostatecznie podjęciem po maturze studiów świeckich. Z perspektywy czasu, mogę stwierdzić, że w tamtym okresie nie byłem jeszcze gotów na podjęcie tak odpowiedzialnej decyzji, by zostać zakonnikiem, kapłanem.
Pragnąłem kontynuować edukację w duchu chrześcijańskim, dlatego moim marzeniem stały się studia w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jednakże nie myślałem o teologii. Moją pasją były od zawsze nauki biologiczne. Korzystając z możliwości wyboru dwóch uczelni, wybrałem KUL i UJ. Po lipcowych egzaminach, które na KUL-u nie poszły mi najlepiej, pozostało jedynie oczekiwać na wyniki. A co jeśli dostanę się na obydwie uczelnie? Nie, to nie możliwe – myślałem. Pewnie UJ, bo miałem wystarczająco dobre świadectwo.
Postanowiłem powierzyć wybór Bogu: Panie, skąd przyjdą pierwsze papiery z pozytywną odpowiedzią, tam rozpocznę naukę. Zadecydowały zaledwie dwa dni! Wygrał KUL! A może raczej Pan Bóg? Wtedy jeszcze nie przeczuwałem, co się święci... Odnalazłem swoje Tarszisz. Z trójczyną zostałem przyjęty na pierwszy rok ochrony środowiska. Radość z dostania się na wymarzony uniwersytet była ogromna tak dla mnie jak i dla moich bliskich. Decyzja ta oznaczała również kolejną próbę. Dystans z wcześniejszych 300 km między domem a liceum wzrósł do 660 km! Tak więc w domu rodzinnym nadal pozostawałem jedynie gościem. Czas studiów był pięknym, choć trudnym okresem. Poznałem jasne i ciemne strony życia studenckiego. Nie było łatwo na studenckim garnuszku, jednak nie zamieniłbym tego czasu za żadne skarby. Ochrona środowiska, przyroda, badania terenowe to była moja pasja.
Etap trzeci
Gdy byłem na piątym roku studiów nagle po wielu latach ciszy odżyło we mnie ze zwielokrotnioną siłą Chrystusowe wezwanie skierowane do celnika Mateusza: Pójdź za Mną. I tak jak on wstał i poszedł za Nim, tak miałem uczynić niebawem i ja. Pamiętam, że nurtowały mnie różne myśli. Czy to powołanie nie jest jedynie moim pomysłem? Z drugiej zaś strony życie, które miałem za sobą jawiło mi się jako ciąg nieprzypadkowych zdarzeń, mających doprowadzić mnie do powołania. Czułem, że należy jak najwięcej miejsca zostawić Bogu, by On działał, a nie ja. Wiedziałem też, że sam niczego dobrego nie mogę zrobić. Chciałem, by na Boże wezwanie: Pójdź za Mną moja odpowiedź była tylko jedna: Pójdę i nie zawrócę!
I tak uciekając przed Panem do mojego Tarszisz, czyli do Lublina, wpadłem prosto w Jego ręce. To właśnie w Lublinie mieścił się dom Paulistów. Samą chwilę podjęcia decyzji pamiętam, jakby to działo się dziś. Byłem na pielgrzymce diecezjalnej z Legnicy na Jasną Górę. Trzeciego czy czwartego dnia zapytano mnie: Co planujesz po studiach?. Bez chwili wahania odpowiedziałem, że idę do zakonu. Ten moment był niezwykły, czułem, że Duch Święty działa. Z czysto ludzkiego punktu widzenia odpowiedź ta byłaby niemożliwa, ale dla Boga nie było nic niemożliwego!
Postanowiłem jednak ukończyć studia; został mi bowiem tylko rok. Przez ten czas gromadziłem informacje o charyzmacie Towarzystwa Świętego Pawła założonego przez bł. Jakuba Alberionego. Poznałem historię Paulistów w Polsce. Uczęszczałem na spotkania grupy młodzieżowej Tymoteusz, gdzie spotkałem po raz pierwszy mego przyszłego mistrza postulatu. Po obronie pracy magisterskiej, niezwłocznie złożyłem prośbę o przyjęcie do Towarzystwa Świętego Pawła, zgromadzenia, w którym obecnie jestem.
Na koniec pragnę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami. Po pierwsze, powołanie jawi mi się jako proces, składający się z wielu etapów. Jest ono darem, o który należy się modlić, który należy odkrywać i nieustannie pogłębiać. Po drugie, Bóg nie mówi nigdy: Musisz!, ale pyta: Czy chcesz?. Tej wolności wyboru doświadczyłem szczególnie w okresie buntu i ucieczki. Powołanie, to zaproszenie do świętości. Kapłaństwo, życie konsekrowane czy małżeństwo to tylko sposób, w jaki chcemy realizować świętość już tu na ziemi, a dzięki Bożej pomocy wybieramy zawsze drogę dla nas najodpowiedniejszą. Po trzecie, czasu poświęconego na rozeznanie powołania nie można uważać za stracony. Jak pisze św. Paweł: Niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi. Każda droga powołania, choćby długa i kręta jak moja, jest darem i należy tak ją postrzegać.
ks. Cyprian Kostrzewa SSP
ks. Cyprian Kostrzewa - Paulista urodzony w 1982 roku. Ukończył Niższe Seminarium Duchowne w Częstochowie, a następnie ochronę środowiska na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 2006 roku wstąpił do paulistów. Również na KULu ukończył studia teologiczne. 22 lutego 2015 roku złożył śluby wieczyste, 6 czerwca 2015 roku przyjął święcenia diakonatu a 4 czerwca 2016 roku przyjął święcenia prezbiteratu.